Ojcowie Niepodległości – Wojciech Korfanty

Ojcowie Niepodległości – Wojciech Korfanty

1873-1939

 

Urodzony 20 kwietnia 1873r. w Sadzawce k/Katowic. Polityk, działacz narodowy na Śląsku. W 1898 r. we Wrocławiu, gdzie studiował, wstąpił do organizacji „Zet”, a w 1901 do Ligi Narodowej. Pracował jako publicysta w „Górnoślązaku „. W latach 1903-1911 i w 1918 był posłem do Reichstagu oraz do Landtagu pruskiego (1904-1918). W1918 r. został członkiem Naczelnej Rady Ludowej. Był jednym z przywódców powstań śląskich.
W latach
1919-1930 zasiadał w Sejmie; był także posłem na Sejm Śląski.
W rządzie W. Witosa pełnił funkcję wicepremiera. W 1930 r. aresztowany i osadzony w Brześciu. Od roku 1934 przebywał na emigracji w Czechosłowacji i Fran­cji. Wrócił do kraju w 1939 r. i został aresztowany. Po uwolnieniu zmarł 17 sierpnia 1939 r. w Katowicach.

 

W polskim życiu publicznym, w którym apoteoza, tak często przeplatała się z paszkwilem, bodaj żaden z wielkich polityków nie budził równie zajadłych emocji.

Dzięki niemu, dzięki jego śmiałemu rozmachowi, dzięki jego orlemu oku i orlim pazurom – pisał z patosem wybitny publicysta Stanisław Stroński – istniała sprawa Polskiego Górnego Śląska w chwili wojny światowej i po jej zakończeniu [...]. Rzadko w dziejach wielkie zdarzenie zwiąże się tak nierozerwalnie z nazwiskiem jednego człowieka, jak odzyskanie Górnego Śląska z nazwiskiem Korfantego.

W tym samym czasie jego przeciwnicy oskarżali go, że „swym bandytyzmem [...] podkopał zaufanie ludu do Polski i wtrącił większą część Górnoślązaków w niewolę niemiecką [...]. Gdyby [...] nie było Korfantego [...] mielibyśmy cały Górny Śląsk”.

Sam, będąc na przemian obiektem hołdów i najbrutalniejszych napaści, mówił w ostatnim wystąpieniu publicznym, z pewnością siebie i spokojem właściwym tylko wielkim:

Sądu historii się nie obawiam. [...] Choć nie dbam o to, ale moje nazwisko jest już zapisane [...] i nie wymażą go oszczerstwa [...]. To nazwisko hańby Polski nie przyniesie, tylko chlubę. Pamięć o mnie, zapisana w dziejach, nie będzie wyrazem potępienia, lecz wdzięczności.

Korfanty miał rację. Bezdyskusyjny w danym wypadku wyrok Klio umieścił go w plejadzie najznakomitszych polityków II Rzeczypospolitej na piątym miejscu, po Piłsudskim, Dmowskim, Witosie i Daszyńskim. Potencjalnie mógłby zająć wyższą nawet lokatę.
Był – jeśli idzie o sposób pojmowania i uprawiania polityki – o wiele od nich nowocześniejszy, co wynikało z faktu, że jego zaplecze stanowiła najbardziej europejska dzielnica kraju – Górny Śląsk.
Umiejętność pozyskiwania wielkiego kapitału, z której słynął, wszędzie poza Polską nie byłaby naganna, a co więcej, przyspieszyłaby jego publiczną karierę. Tu uczyniono z niej główny punkt oskarżeń, które omal Korfantego w oczach opinii publicznej nie zdyskredytowały. Koleje historii sprawiły, że mogąc być wielkim kreatorem życia państwowego, musiał zadowalać się rolą polityka regionalnego, odrzucanego w istocie przez elity i skazanego, z wyjątkiem kilku szczęśliwszych lat, na bezpłodną opozycję.

Urodził się 20 kwietnia 1873 roku w kopalnianej osadzie Sadzawka, w pobliżu Katowic, jako syn górnika. Dom, jak to wówczas na Śląsku bywało, był polski z obyczaju i języka, i pruski z ponad stuletniej tradycji państwowej. Ksawery Pruszyński zauważył trafnie, iż „wydobywając się ze sztolni” Korfanty musiał przejść długą i trudną drogę do uzyskania pełnej tożsamości narodowej. Sam opisywał ją prosto:

Moje uświadomienie [...] przypisać muszę moim hakatystycznym profesorom [...], którzy zohydzaniem wszystkiego, co polskie i co katolickie, wzbudzili we mnie ciekawość do książki polskiej, z której pragnąłem się dowiedzieć, czym jest ten lżony i poniżany naród, którego językiem w mojej rodzinie mówiłem.

W roku 1901 po zakończeniu nauk (na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie między innymi studiował, należał do ulubionych uczniów znakomitego ekonomisty i historyka, Wernera Sombarta) objął redakcję pierwszego nowoczesnego dziennika katowickiego – „Górnoślązaka”. Bojowa publicystyka pod hasłem „za wiarę i narodowość” i wsparcie tajnej Ligii Narodowej, do której wstąpił, przyniosły mu w dwa lata później mandat deputowanego do parlamentu Rzeszy. Zwycięstwo to było ewenementem, bowiem zrywało z lojalistyczną tradycją oddawania polskich głosów na niemieckich działaczy katolickich. Korfanty jak nikt umiał łączyć w ówczesnej działalności postulaty społeczne i narodowe.

Kłamalibyśmy, gdybyśmy wam powiedzieli, że was kochamy – zwracał się do butnych Prusaków w zrozumiałym dla nich języku bojowego nacjonalizmu. – My was nienawidzimy, i to z całego serca, [...] spójrzcie na krzywdy nasze, a zrozumiecie nienawiść naszą.

Wyborcze utarczki, także z Polakami, dały Korfantemu doświadczenie i ugruntowały jego sławę jako ludowego trybuna. Wkraczając z takim kapitałem w życie polityczne II Rzeczypospolitej, stał się od pierwszych jej dni pretendentem do najwyższych stanowisk. W roku 1918, choć wspierany przez centroprawicę, nie został premierem tylko dlatego, że Piłsudski, z którym ściął się ostro przy pierwszym spotkaniu, nie chciał mieć obok siebie polityka niezależnego, wytrawnego i obdarzonego i silną osobowością. Cechy te okazały się jednak wprost bezcenne na stanowisku komisarza plebiscytowego na Górnym Śląsku.

To wyjątkowe stanowisko – pisał jeden z jego przeciwników -wymagające znajomości terenu, osobistej odwagi, no i trochę bezczelności, było akurat jakby stworzone dla Korfantego.

Będąc trzeźwym realistą nastawił się na legalną walkę polityczną.

Los spoczywa w rękach waszych – zwracał się do ziomków. -Spokojem, pracą, statecznością i wiarą w dobrą sprawę naszą zwyciężymy i Śląsk Górny z Polską połączymy na wieki.

Dwa pierwsze, częściowo samorzutne powstania spacyfikował, widząc w nich jedynie możliwość nacisku propagandowego na decydujące ostatecznie o losie regionu mocarstwa Ententy. Gdy jednak plebiscyt przyniósł w marcu 1920 roku zdecydowane zwycięstwo Niemcom, sam sięgnął do orężnych argumentów.

Nikt inny – pisał potem – tylko ja dałem hasło do wybuchu trzeciego powstania w przededniu konferencji Rady Ambasadorów, gdzie miano przyznać nam tylko Pszczynę i część powiatu rybnickiego; [...] Bez dostatecznych środków pieniężnych, bez wystarczającej aprowizacji, mimo nacisków ze strony rządu polskiego, by powstanie natychmiast likwidować, zdołałem je podtrzymać przez kilka miesięcy.

Korfanty, jako dyktator powstania, potrafił je nie tylko wywołać, ale dzięki talentom dyplomatycznym zakończyć w najdogodniejszym momencie, gdy osiągnęło główne cele militarne. Analizując przyczyny niepełnego, pomimo wszystko, sukcesu, odpowiedzialnością obarczał Piłsudskiego, który „szukał szczęścia i wielkości na wschodzie”. Potęgujący się, po części personalny, konflikt przybrał na sile w roku 1921, gdy Naczelnik Państwa odmówił akceptacji wniosku większości sejmowej o desygnowanie Korfantego na urząd premiera.

Fiasko, jakiego doznał w Warszawie, spowodowało, że całą niezwyczajną energię włożył w dzieło integracji Śląska z Rzeczpospolitą, upatrując w tym swój „narodowy i obywatelski obowiązek”. Był zwolennikiem polityki długofalowej, sprawiedliwej i, co zadziwiające, pozbawionej nacjonalistycznych resentymentów. Autonomiczna prowincja miała stać się wspólną ojczyzną obu zamieszkujących ją narodowości.

Polska w Górnym Śląsku ma swoją Alzację – pisał w jednym z publicystycznych artykułów. – Ci nasi Alzatczycy będą

dobrymi Polakami, jeśli Polska zapewni im spokój, praworządność i dobrobyt. [...] Trzeba mieć jednak cierpliwość [...] i wielką przezorność w traktowaniu tych ludzi. Gwałtem, groźbami lub szykanami osiągnie się tu skutki wręcz prze­ciwne: tylko opóźni się unarodowienie Śląska i jego zespolenie z macierzą.

Przestrogi te jakby antycypowały samobójczą politykę, jaką w kilkanaście lat później podjęła na Śląsku Polska Ludowa.

Kluczem do postulowanego dobrobytu był przemysł. Aby go pozyskać dla Polski, Korfanty wszedł w ścisłe związki z potężnym Górnośląskim Związkiem Przemysłowców Górniczo-Hutniczych, w którym, rzecz jasna, dominował kapitał niemiecki. Rola inicjatora polityki gospodarczej, jaką próbował pełnić, wymagała odpowiednich środków. Korfanty uzyskał je właśnie od GZPG-H i zainwestował w imperium prasowe, które wydawało wiele gazet, z poczytnym dziennikiem «Polonia» na czele.

Nie ulega wątpliwości – tłumaczył Kajetan Morawski – że [...] robił i zrobi majątek nie przez chciwość [...], ale ponieważ łudził się, że materialna niezależność zapewni mu niezależność polityczną.

Ścisłe związki dawnego „germanożercy” z niemieckim przemysłem ujawnili i spożytkowali jego polityczni oponenci. W roku

1927 cała sprawa, będąca przedmiotem wielomiesięcznych kampanii prasowych, stała się przedmiotem obrad Sądu Marszałkowskiego. W wydanym orzeczeniu obalono co prawda najcięższe zarzuty, bliskie zbrodni zdrady stanu, niemniej stwierdzono, iż pobieranie subsydiów od GZPG-H „nie licowało z godnością posła i publicysty”. Ponieważ rzecz działa się już po zamachu majowym, Korfanty skomentował sytuację gorzką refleksją: „Iluż mi się kłaniało jak najniżej i uważało sobie za honor, gdy im rękę podałem. Cała ta kanalia dziś schodzi mi z drogi, szarpie mą cześć, by się przypodobać chwilowym władcom Polski”. Dojście do władzy Piłsudskiego spowodowało, iż Korfanty powrócił na ogólnopolską scenę polityczną. Jako jeden z liderów Chrześcijańskiej Demokracji podjął prace nad konsolidacją całej opozycji, co zaowocowało powołaniem Centrolewu. Zapłacił za to, podobnie jak inni, pobytem w twierdzy brzeskiej i sądowym wyrokiem. Przydało mu to na powrót popularności, nadwerężonej mocno oskarżeniami o finansowe nadużycia. Cześć oddawali mu nawet Niemcy, wykazujący zrozumienie dla „tragedii [...], której ofiarą padł człowiek walczący przez trzydzieści lat z niepospolitą osobistą odwagą dla swego narodu”.

Korfanty wykorzystał koniunkturę, aby ponownie skupić siły na Śląsku. Napotkał jednak przeciwnika równych ambicji i podobnie bezwzględnego, wojewodę Michała Grażyńskiego.

Był wybitnie zdolny i pracowity – wspomina jeden z pamiętnikarzy – administrację organizował sprawnie, miał silnie, może aż nadmiernie rozwinięty zmysł władzy.

Ponieważ obydwaj reprezentowali zaciekle zwalczające się obozy polityczne i diametralnie inaczej widzieli przyszłość Śląska (Grażyński, jak mawiano, chciał go „przerobić na własną modłę”), ostry konflikt był nieunikniony. W roku 1935 wojewoda postanowił rozwiązać Sejm Śląski, którego mandat wraz z immunitetem chronił dotąd Korfantego przed nakazanym przez sąd aresztowaniem. Aby go uniknąć, wzorem Witosa i innych przywódców Centrolewu, wybrał emigrację.

Tam przeżył jeden ze szczęśliwszych momentów życia: „nie umiał ukryć radości”, gdy dowiedział się o śmierci Piłsudskiego. Niesiony nadziejami na upadek rządów sanacyjnych, przyłączył się do opozycyjnego Frontu Morges, który nie odegrał jednak spodziewanej roli. Mniejsze również, niż można było oczekiwać, znaczenie miała fuzja kilku partii chrześcijańskich w jednolite Stronnictwo Pracy. Powierzyło ono zaocznie Korfantemu, zasłużonemu wielce dla zjednoczenia, godność prezesa.

Obawy przed wybuchem wojny (którą trafnie od dawna przewidywał) skłoniły go do powrotu do Polski. Przetrzymywany z małoduszną zaciekłością przez trzy miesiące w więzieniu, na poczet wyroku, jaki na nim ciążył, wyszedł na wolność zupełnie zrujnowany: „wychudły, wyblakły, z przerażająco smutnymi, głęboko zapadniętymi oczami”. Zmarł w Warszawie 17 sierpnia 1939 roku, po nieudanym zabiegu chirurgicznym. Jego nagła choroba i śmierć dała asumpt do plotki, jakoby został uprzednio otruty, co nigdy nie znalazło jednak  do ważnego potwierdzenia.

 

Oprac: Jerzy Bieńkowski

Dodaj komentarz